2018/10/27

Second - Przesyłka na miejscu


Hejoszki Roboszki!

Co tam u Was? Mam nadzieję, że zastaję wszystkich w dobrym zdrowiu :). O ile ktoś czyta... Obiecywałam ostatnio, że kolejny rozdział będzie cofnięciem w czasie. Nic bardziej mylnego. Postanowiłam inaczej, a teraz, coby nie przedłużać, zapraszam do czytania. Epizod dedykowany kochanej Haruce, która jak zawsze zostawiła po sobie ślad, za co bardzo dziękuję :***.

PS Jak nie lubicie yaoi, przeczytajcie chociaż notkę pod spodem. Informuję o wielu istotnych rzeczach zmianach na lepsze :).




~~~~*~~~~



TaeTae powoli odzyskiwał świadomość. Chociaż dźwięki docierały do niego jak zza mgły, czuł wyraźne wstrząsy, jakby siedział w jadącym po wybojach aucie, oraz wyczuwał obok czyjąś obecność, jak i delikatny dotyk drżących palców na udzie. Stęknął, chcąc się poruszyć, ale ciało w ogóle go nie słuchało, jakby odlane z ołowiu. Nie miał pojęcia, gdzie jest, z kim, ani dlaczego. Pamiętał tylko chwilowy, nieprzyjemny ból prawej dłoni tuż przed omdleniem. Uniósł ociężałe powieki, a kosztowało go to tyle wysiłku, że z trudem łapał oddech, natomiast na czoło wystąpił mu pot, który momentalnie spłynął po skórze, wsiąkając w kołnierzyk koszulki, w którą był ubrany. Spojrzał na prawą dłoń, jednak, poza jasną plamą nie dojrzał nic, a w oczach mu się troiło. Na powrót zamknął powieki, pragnąc, by dziwne zawroty ustąpiły, a ból w potylicy minął. Cały czas słyszał cicho grającą muzykę, zupełnie, jakby ktoś wrzucił odbiornik do wody zaraz po nim samym. W uszach narastał mu szum, myśli galopowały, mieszając się ze sobą, a bezsilność była nie do zniesienia. Przez rozmyte wspomnienia przedzierało się tylko jedno, wyraźne słowo, które z trudem wyszeptał, przez ściśnięte i wyschnięte na wiór gardło:
— Hobi… – po czym jego głowa zwiesiła się na szyi, by następnie oprzeć się o szybę. Znów stracił przytomność. Jego oddech uspokoił się, a ciało stało bezwładne.
Słysząc stęknięcie chłopaka, kierowca z miejsca obdarzył idola spojrzeniem pełnym czułości, jednak, kiedy usłyszał imię innego mężczyzny, mocniej zacisnął palce na kierownicy i zazgrzytał zębami.
— Żadnego Hobiego, Cudny Chłopcze – wysyczał, rzucając mu szybkie spojrzenie, kiedy na chwilę oderwał wzrok od drogi. – Od teraz to moje imię będzie twoją melodią – powiedział pogodnie, zmieniając totalnie swoje nastawienie, i uśmiechnął się lekko, po czym zaczął nucić pod nosem „Even if I die, it’s you”, które kochał niemal tak mocno jak Taehyunga. Już zdecydował, że będzie to ich piosenka. Zarechotał, przerywając nucenie, po czym przyśpieszył, dociskając pedał gazu. Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu, by poczuć ten idealny boski cud w ramionach, najlepiej pod sobą, bez zbędnych ciuchów, w swoim łóżku, patrzeć jak chodzi ubrany jedynie w za dużą koszulę po jego domu, jak wije się podczas perwersyjnych pieszczot, które zamierzał mu zapewnić, jak szepcze jego imię tymi idealnie koralowymi, pełnymi wargami, proszącymi się o całowanie, przygryzanie, ssanie i pieszczoty każdego gatunku. Jak zostaje jego na wieki i patrzy na niego z miłością, tymi pięknymi oczętami, jak pieści go długimi palcami, smakuje usta, jak żąda więcej niż może znieść. Aż dostał dreszczy na samą myśl, a w spodniach zrobiło mu się ciasno. Miał nadzieję, że będzie jego pierwszym kochankiem, który nauczy go trudnej sztuki miłości. Ba! Był pewien, że jego TaeTae jest niewinny pod każdym względem. Nie wierzył, że może być inaczej. Chociaż nie, pamiętał Rookie King i to, co zrobił Jung – niewybaczalne! Ale spokojnie, na swój sposób zmyje jego znak, a Taehyung zapomni o przeszłości. Z jego pomocą, oczywiście. Nie mógł się nie uśmiechnąć do swoich myśli.
Gdy dojechali pod dom porywacza, ten zdalnie otworzył bramę dobudowanego garażu, która powoli uniosła się, po czym wjechał do środka, a kiedy zgasił silnik, opuścił swoje miejsce i wyszedł na podjazd. Uważnie zlustrował otoczenie. Nie sądził, żeby ktoś ich śledził, ale wiadomo – strzeżonego Pan Bóg strzeże. Kiedy oględziny wypadły pomyślnie, wrócił do pomieszczenia, zamknął wrota od środka na skobel i solidny łańcuch zakończony kłódką, po czym ruszył do drzwi pasażera, które bardzo powoli otworzył – wszak głowa porwanego wciąż spoczywała na ich szybie. Cudny Chłopiec poruszył się niespokojnie, wydając z siebie uroczy jęk. A. dostał gęsiej skórki, kiedy ten uniósł powieki i spojrzał na niego nieprzytomnie czekoladowymi oczami, najpiękniejszymi, jakie miał okazję z tak bliska podziwiać. Serce zaczęło mu bić jak szalone, a usta rozchyliły się w niemym zachwycie, natomiast dłonie już wyciągały w stronę blondyna.
Gdy idol na powrót zamknął oczy, oczarowany, z sercem tłukącym się o żebra i rwącym się oddechem, z czułością odpiął mu pas i chwycił go w ramiona, tuląc jak najdroższy skarb, którym wszak był w jego chorym umyśle. Zemdlony chłopiec był w jego dłoniach niczym szmaciana lalka, toteż głowa zwisała mu w tył, a włosy poszły w ślad za nią, odkrywając śliczną twarz, której przypatrywały się ciemne oczy porywacza. Mężczyzna sięgnął do jasnego policzka jedną dłonią i zaczął z namaszczeniem dotykać alabastrowej skóry, oddychając przy tym ciężko. Przesunął palce przez blond włosy, a następnie – spragniony jak piechur na pustyni – wrócił palcami do policzka, musnął kciukiem znamię na końcu nosa i dolną wargę chłopaka, a następnie brodę, po czym zatrzymał się na długiej szyi. Pod jego opuszkami pulsowała aorta, mówiąca, że to się dzieje naprawdę, że jego największy skarb jest tu z nim i go nie opuści, że pozwoli się kochać i sam pokocha, że wreszcie marzenie A. spełniło się w pełnej krasie. Nie potrafił ukryć szczęścia, które w jego przypadku objawiało się pocącymi się dłońmi i wyraźnie odczuwanym pożądaniem. Bardzo chciał je ugasić, ale nie mógł zrobić tego z Tae. Jeszcze nie teraz. Postanowił, że zadzwoni po jedną z dziewcząt pani Mimi. Stara rajfurka dobrze znała jego upodobania, bo zawsze prosił o wybrany typ urody: drobna Japoneczka o tlenionych, ewentualnie rudych włosach, lubiąca ostry seks z użyciem rozmaitych gadżetów, koniecznie z dużym, sztucznym biustem i o długich nogach. Zastanawiał się tylko, jak ma kazać ją ubrać. Pokręcił głową, gdy przypomniał sobie o minimalnym ciężarze w ramionach i przeniósł spojrzenie z sufitu na idealne rysy idola. Twarz chłopaka była prawdziwą ucztą dla oczu, a zachrypnięty głos – dla uszu. Mimowolnie uśmiechnął się i – nie mogąc się powstrzymać – złożył mokry pocałunek na jego czole. Chwycił blondyna w ramiona jak księżniczkę i przytulił do sporego torsu. Mimo swojego wzrostu, długich nóg i szerokich barków, V całkiem zginął w rękach porywacza, który uśmiechnął się, gdy porównał ich do Dawida i Goliata. Cóż, królu, w tej bajce słusznie i wedle wszystkich znaków na ziemi i niebie, wygrał dryblas. Uśmiechnął się krzywo i zamknął drzwi stopą, po czym wszedł do domu po wewnętrznych schodach przez przejście łączące dobudówkę z pierwszym piętrem. Znalazłszy się w owalnym salonie, którego okna zasłaniały ciężkie bordowe zasłony, tworząc w domu klimat barowy, szybko dotarł do karmazynowych drzwi prowadzących do piwnicy. Zazwyczaj ludzie tam właśnie mieli garaż, ale on, przygotowany na taką okazję, jak ta, dobudował go do boku domu, piwnicę przeznaczając na prywatny pokój i łazienkę wielkiej gwiazdy. Znalazło się też miejsce na niespodziankę, z której miał zamiar nader często korzystać, a na wspomnienie której nie mógł nie poczuć dreszczu podniecenia i radosnego oczekiwania. Odetchnął głęboko, zaciągając się zapachem V, i przymknął z lubością oczy, drżąc na ciele. Kochał ten aromat, nim go poznał, a teraz już totalnie się uzależnił. Uniósł powieki i spojrzał na Cudnego Chłopca. Miał chęć zanieść go do swojej sypialni, ale pewny, że chłopak spróbuje uciec, zrezygnował z pomysłu. Wszak za bardzo się napracował, żeby ptaszyna ot tak sobie wyfrunęła. Po prostu otworzył czerwone drzwi i zszedł w głąb piwnicy, którą oświetlało nikłe światło samotnej żarówki, smętnie zwisającej z sufitu nad schodami. Oczywiście w głębi, za kotara odgradzającą pomieszczenia idola od schodów, na ścianach co rusz znajdowały się kinkiety o przytłumionym, białawym świetle, ale znał drogę na tyle dobrze, że nie załączył ich. Poza tym, Taehyung mógł się obudzić, gdyby poczuł promienie świetlne na powiekach, a tego chciał sobie oszczędzić. Pragnął pooglądać go podczas spania, leżącego na świeżo wypranej pościeli.
Gdy położył go na łóżko, rozejrzał się wokół siebie, z zadowoleniem stwierdzając, że nic nie zasłania obiektywów licznych kamer, o które postarał się już wieki temu. Podszedł do każdego z kilkunastu urządzeń i załączył każde z nich, a jego telefon zawibrował w kieszeni – znak, że wszystko działa bez zarzutu. Spojrzał raz jeszcze na śpiącego idola i czułym gestem odgarnął mu z twarzy jasne kosmyki, po czym przyłożył ucho do jego klatki piersiowej i uśmiechnął się szeroko, usłyszawszy regularne bicie serca. Wyprostował się i, posławszy w stronę chłopaka pocałunek, wrócił na górę, po czym udał się do łazienki, uprzednio starannie przekręcając drzwi piwnicy. Nie mógł pozwolić ptaszkowi wyfrunąć, prawda?
Kiedy podszedł do umywalki, położył telefon na automacie, zerknąwszy uprzednio na obraz z kamer. Blondyn spał słodko, wyglądając jak aniołek, czym rozczulił porywacza. A. przeniósł wzrok z ekranu telefonu na lustro i uśmiechnął się szeroko, szczerze, jak nigdy dotąd. Nareszcie! Na taki cud opłacało się czekać te dwa lata, a nawet całą wieczność. Przez ten czas jego idol wypiękniał, zmężniał, wyrósł i stał się tak uroczy, że skosztowanie go będzie czystą przyjemnością. Sam zadziwiał siebie tym, że wcześniej nie wiedział o jego istnieniu i pluł sobie w brodę, jednak porządnie odrobił zadanie domowe.
Kiedyś, dawno temu, praktycznie wcale nie słuchał muzyki. To, co płynęło na falach eteru, było mu zupełnie obojętne, nie zachwycało go, nie dawało do myślenia, a nieraz było zbędne. Do czasu. Kiedy został wydalony z wojska i wrócił do rodzinnego miasta, pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był wielki plakat, zdobiący jedną ze ścian budynku dworca, na który zawitał. Ów obraz przedstawiał siedmiu młodych, eleganckich, uśmiechniętych chłopaków, tworzących BTS. Każdy z nich przystojny i – wedle tłumu stojącego przed ścianą – niezwykle utalentowany. Między jednym a drugim komentarzem wyłapywał pseudonimy muzyków. J-Hope, Rap Monster, Jin, Jimin, Jungkook, Suga i V. Młodziutkie dziewczęta piszczały, niektóre nawet całowały olbrzymie sylwetki chłopaków – co z tego, że sięgały im ledwie do stóp? Przyglądał im się z politowaniem, ale nie mówił nic, szczególnie, gdy jego uwagę przykuł właściciel niebieskich, hipnotyzujących oczu, jasnej, uroczej twarzy i pofalowanych blond włosów. Aż zaparło mu dech w piersiach, kiedy oczy ze zdjęcia spotkały się z jego. Serce zabiło mu żywiej, a ciśnienie skoczyło, natomiast umysł wyłączył się, pozwalając krążyć po nim jednej myśli: „Muszę się dowiedzieć, kim jesteś”. I tak, kiedy tylko znalazł się w motelowym pokoju, załączył stojący na biurku komputer i zaczął przekopywać Internet w poszukiwaniu informacji. Dziesięć minut później wiedział o V wszystko, włącznie z imionami prapradziadków od obu stron. Ba! Poznał wszystkie szczegóły z jego życia, nawet te z czasów dzieciństwa. Wiedział, kiedy nabawił się pierwszego zęba, kiedy postawił pierwszy krok i jakie było jego pierwsze słowo – tu akurat nie trzeba być Einsteinem, żeby się domyślić.
Od tego momentu Taehyung stał się jego obsesją, marzeniem, celem jego żywota i jedyną osobą, którą kochał poza sobą. Był do tego stopnia zauroczony, że niemal od razu podjął pracę w firmie ochroniarskiej, a pół roku później miał okazję zobaczyć ukochanego z bliska – należał do teamu chroniącego BTS na jednym z seulskich koncertów. Tylko on wiedział jak trzęsły mu się dłonie i jak się pilnował, żeby nie rzucić się na chłopaka. Kosztowało go to tyle wysiłku, że po skończonej pracy upił się do nieprzytomności, a gdy wytrzeźwiał, opróżnił konto jednego z amerykańskich polityków, po czym kupił za gotówkę dom w surowym stanie i wyremontował go sam jeden, dostawiając przy okazji dobudówkę. Wszystko przemyślał, zaplanował każdy szczegół, zostało mu tylko czekać na odpowiednią okazję. Po remoncie zwolnił się nawet z firmy ochroniarskiej, co spotkało się z bardzo wylewnym pożegnaniem ze strony szefa, który wręczył mu iście złote referencje, jak i całkiem pokaźną odprawę. Osoby o tak nieposzlakowanej opinii – wszak wojsko wszystkie tajemnice zostawia u siebie – nikt nie podejrzewałby o zamordowanie rodziców i planowanie porwania muzyka, a tu masz ci los, ów talent już jest w jego piwnicy, a wszelkie ślady zmył deszcz. Widać, Bóg po cichu mu kibicował, skoro spuścił ulewę i wyczyścił asfalt. Toteż Alleluja!
Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, utwierdzając się w przekonaniu, że nikt go nie zapamięta i nie powiąże ze zniknięciem osławionego V. Miał niczym niewyróżniającą się na tle Azjatów bladą twarz, ciemne, duże, lekko skośne oczy, wąskie usta bez określonego koloru i czarne jak smoła, sięgające ramion, proste włosy. Co prawda jego ciało było dobrze zbudowane, ale zawdzięczał to latom spędzonym w zawodowym wojsku. Gdy któregoś razu, w napadzie szału pobił do nieprzytomności swojego przełożonego, został wydalony ze służby, oczywiście bez możliwości powrotu. Było mu to obojętne, wiedział, że sobie poradzi, bo poza wykonywaniem rozkazów, uczył się porządnej obsługi komputera, dzięki czemu umiał nawet hakować i to nie byle jak. W tej chwili był jednym z trzech najlepszych, ale zarazem najbardziej poszukiwanych cyberprzestępców dwudziestego pierwszego wieku. Pseudonim Agares stał się dobrze rozpoznawalny wśród zwykłych ludzi, a w mediach padał przynajmniej raz w tygodniu i najczęściej dotyczył opróżnienia konta jakiegoś zakłamanego polityka, ewentualnie ataku na system którejś ze służb specjalnych jakiegoś liczącego się kraju. Nikt nie był w stanie powiązać go z tymi atakami, bo oczywiście pracował na swoje utrzymanie jak każdy szanujący się obywatel, a zajmował się przez trzy, czasami cztery dni w tygodniu nauką samoobrony w jednej z mniej znanych szkół walki. To wystarczyło, żeby ukryć wszelkie przestępcze powiązania i wedle zasady „nie wychylaj się z tłumu”, żył w spokoju, nie martwiąc się o jutro.
Każdy zbir musiał mieć przykrywkę, a on, mimo skończenia edukacji na gimnazjum, nie był głupcem. Wiedział, jak się ustawić w życiu. Jego rodzice przed trzynastoma laty rzekomo zginęli z rąk rabusia, który włamał się do ich domu i w tej chwili siedział w celi śmierci, czekając na wykonanie wyroku, a tak naprawdę to on zadbał, żeby tamtego dnia zakończyli swoje nędzne żywoty. Wystarczyło strzelić im prosto w serca z broni służbowej ojca-policjanta. Oczywiście A. wiedział, gdzie stary trzyma gnata, umiał go załadować i odbezpieczyć, a wszystkiego nauczył go nie kto inny jak sam komendant. Został na świecie sam, nie licząc starszej o pięć lat siostry, która już dawno opuściła piekło rodzinne i mieszkała na swoim, kontaktując się z bratem tylko raz w miesiącu, żeby zapytać jak sobie radzi. Temat nigdy nie schodził na kasę, bowiem  Hyuna wiedziała, że funduszy mu nie brakuje, a jemu jej problemy były obojętne. Nie żeby jakoś jej nienawidził. Zwyczajnie, zdawał sobie sprawę z jej istnienia i wiedział, że w razie konieczności mu pomoże, ale nie kochał jej wielką miłością. Nie to, co zamkniętego w piwnicy chłopaka. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Był piękny i sporo od niego młodszy, gdyż Agares za niecałe dwa miesiące skończy wiek Chrystusowy, jaki nie przystoi demonowi, którego imię nosi. Pokręcił głową, przerywając te dziwne rozmyślania, chociaż niewesoła przeszłość nawiedzała go wielokrotnie podczas bezsennych nocy. Nawet wojsko nie wyleczyło go z tego, do czego przyczynił się ojciec, komendant o ciężkiej dłoni, surowym spojrzeniu i wątpliwym poczuciu sprawiedliwości, który potrafił łoić dzieci za byle przewinienie, kablem od żelazka, pogrzebaczem od popiołu, ewentualnie – w chwilach szału – biczem zakończonym ostrymi haczykami. Ileż Agares się natrudził, żeby blizny na jego plecach stały się prawie niewidoczne – tylko on wiedział. Jednak, dzięki nabraniu masy, jego ciało prezentowało się zachwycająco, o czym świadczyły liczne zaproszenia na randki uczennic ze szkoły samoobrony, a częstokroć nawet przypadkowych kobiet, które mijał na ulicy. Bo która podejrzewałaby go o bycie zakochanym w mężczyźnie? Właśnie! A on od ładnych paru lat miał upatrzonego tego jednego jedynego, który teraz spał w jego piwnicy, specjalnie przygotowanej na czekający ich spektakl.
Klasnął w dłonie, ciesząc się jak dziecko.
— Cudny Chłopcze – szepnął do swojego odbicia – już niedługo cię posmakuje i rozkocham w sobie tak bardzo, że zapomnisz o wszystkich, których do tej pory kochałeś. – Zamilkł, szczerząc się jak wariat. – Będziemy tylko my, w naszym domu, dopóki śmierć nas nie rozłączy – zakończył i zarechotał, po czym, pogwizdując wesoło, wyskoczył z ciuchów, które wrzucił do kosza na pranie, i wszedł pod prysznic. Nucąc pod nosem tę samą piosenkę, co w samochodzie, pozwolił otoczyć się parze, która stworzyła mleczną mgłę, a jej nadmiar osiadł na jasnych płytkach.
Gdy skończył kąpiel, osuszył ciało, ubrał na nagi tors białą podkoszulkę na ramiączkach, na dół slipki i ciemne spodenki na gumce, sięgające przed kolana. Mimo bladości twarzy, reszta jego ciała była mocno opalona, co zawdzięczał pracom remontowym na zewnątrz domu – wszelkie usterki naprawiał sam, gdyż nie ufał „fachowcom”. Na dodatek uwielbiał pracę fizyczną, a jeszcze bardziej lubił, gdy wszystko było po jego myśli. Przez całe życie nie polegał na nikim i tak mu zostało, a dzięki temu jego plan stał się jawą. Po nastawieniu automatu na krótki program, udał się do kuchni, by przyrządzić coś dla siebie i gościa. Wróć – domownika. Jak to pięknie brzmiało! Szczęśliwy, pogwizdując radośnie pod nosem, otworzył lodówkę i zanurkował do niej głową.



 
Tylko V wie, jak przeistoczyć się z kujona w wartego grzechu, cholernie seksownego chłopaka. Oj! Z nim bym zgrzeszyła! ♥♥♥



I jakie wrażenia? Jak zauważyliście, przybliżyłam nieco postać porywacza. Nie lubię pisać o bezosobowych typach, więc temu dałam ksywę, a także imię, nazwisko (poznacie je później), konkretny wygląd i… pokręcony umysł :). Ale tak szczerze, kto normalny planuje porwanie idola? I szykuje mu leże? Oraz chce zmusić do miłości? Właśnie! I wiecie co? Muszę sama siebie pochwalić. Nie sądziłam, że uda mi się dodać rozdział w ten weekend, a to dlatego, że jestem zawalona pracą. Wzięłam sporo nadgodzin i tak wyszło. A, no tak! Wy nic nie wiecie! Otóż, R jakiś czas temu zrezygnowała z pracy, konkretnie z końcem maja, bo tak się jej umowa kończyła, i pożegnała kierowniczkę-wariatkę. Była to słuszna decyzja nie tylko dlatego, że przeżywała tam horror, ale również z powodu późniejszych wydarzeń. Wyobraźcie sobie, że jakoś w lipcu, przydusiła koleżankę, mając w oczach szaleństwo, i myślała, że rozejdzie się to po kościach. Nic bardziej mylnego – całe zajście nagrała kamera i machina ruszyła. A przynajmniej taką miałam nadzieję… W każdym razie ta osoba została zdegradowana, jednak, mimo że miała zostać zwolniona dyscyplinarnie, przeniesiono ją do innej apteki i tam zatruwa życie kolejnym ludziom. Jako że moja koleżanka nie robi nic w sprawie naruszenia jej nietykalności osobistej, ja nie kiwnę palcem, chociaż naprawdę mam chęć zniszczyć tę kobietę. Tak, wiem, nienawiść nie jest dobra, ale nie mam do niej cieplejszych uczuć. To przez nią przestałam w siebie wierzyć, lubić swoją osobę i naprawdę myślałam o szybkim rozwiązaniu spraw. Teraz jednak jest wspaniale! Mam cudowną szefową i super zmienniczkę i żywię nadzieję, że zdania nie zmienię. Do pracy zaledwie cztery kilometry, dlatego, kiedy pozwala pogoda, jeżdżę na rowerze, a w deszczowe dni, Tatuś pożycza mi samochód. Kochany Papciorek ♥♥♥! Trzymajcie za mnie kciuki i czasami pomyślcie ciepło o mojej osobie :). A tak w ogóle, miałam niedawno niebieskie włosy. Niestety, pigment bardzo szybko się zmywa i zaledwie po półtorej tygodnia tylko końcówki włosów są kolorowe, konkretnie zielone… Ale nie ma tego złego! Kupię farbę i sama nałożę, przez co ponownie stanę się Michiru z Sailor Moon :). Kto kocha? Ja bardzo! Co więcej? Wczoraj pozbyłam się zęba, który został w całości nadbudowany plombą, i cóż, zakończył żywot, toteż R musi zbierać na koronę… Ale przynajmniej się śpieszyć nie musi – ząbek jest z tyłu, toteż szczerzy się jak dotychczas :D.
W kolejnym rozdziale możecie się spodziewać sporego cofnięcia w przeszłość i prawdopodobnie smuta ;). Kocham je pisać :). A jeszcze z VHope’ami – marzenie! Co do innych opowiadań… Cóż, yaoi na razie wygrywa, ale wierzę, że nadejdzie czas i na romanse. A jako że ostatnio błądziłam w Internetach, macie, pośmiejcie się jak ja: klik, a tutaj w lepszej wersji: klik. Przyznawać się, kto kocha seksi nóżki Taesia? Rany! Jak ja nie ogarniam szpilek, tak V potrafi w nich nawet tańczyć! A ja mam problem z przymierzeniem... Nie cierpię wysokich butów! Chwała Ci, Panie, za adidasy :D.

O! I jeszcze! Czy ktoś wybiera się do Zabrza na Burn The Stage? Pisać! Może się spotkamy :). Już się nie mogę doczekać, kiedy ruszy sprzedaż biletów. BTS tak bardzo ♥!

Ściskam i całuję!

Wasza R ♥.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz