Hello!
Tydzień
temu zapowiadałam, a dzisiaj przybywam z prologiem. Mam nadzieję, że nowe
opowiadanie choć trochę Wam się spodoba ;). Coby nie przedłużać, zachęcam do
czytania! A rozdział dedykuję wszystkim, którzy czytają.
PS
Zostawcie po sobie komentarz, co? Byłoby miło :).
~~~~*~~~~
—
Ale zajebiście! – usłyszał nawigator
i delikatnie się uśmiechnął, natomiast menadżer zmarszczył brwi. Stał oparty
pośladkami o biurko, jego ramiona były skrzyżowane na piersi.
—
Za dwa metry ostry zakręt w lewo, Hobi, przygotuj się i zredukuj prędkość.
Trzymaj się lewej strony jezdni – mówił z prędkością światła Kim Seokjin,
nawigator w zespole kierowcy wyścigowego, Jung Hoseoka. Po jego skroniach
spływały krople potu, palce nerwowo zaciskały się, tracąc naturalny odcień
ciała, wargi miał spierzchnięte, a gardła nie dało rady nawilżyć nawet częste
przełykanie. Pociągnął łyk napoju energetycznego, skupiając się na położeniu
kierowcy. Wiedział, że jego jeden błąd może kosztować Hoseoka zdrowie, a nawet
życie, toteż oddzielił się od otaczających go ludzi, ich głośnych krzyków, a
także ich obecności, zupełnie poświęcając swoją uwagę siedzącemu w kokpicie
chłopakowi.
—
Juhu! – zakrzyknął kierowca, okazując
swoją radość z pędzenia przed siebie. – Woah!
—
Co za „woah”? – mruknął menadżer i podszedł do ekranu, pokazującego położenie
kierowcy. Satelita stale przesyłał obraz sprzężony z rzeczywistym czasem, toteż
zespół mógł przewidzieć, czego będzie potrzebował kierowca, kiedy zawita do pit stopu, a nawet czy w ogóle
potrzebuje przystanku i wolnej jazdy po pit
line’ie.
—
Hobi, dwa zakręty. Za trzy metry pierwszy w lewo, dziewięćdziesiąt stopni,
kolejny także w lewo, trzydzieści stopni. Później prosta pięć metrów. Zjedź na pit line. Trzeba zmienić opony –
rzeczowy głos skupionego Jina nie pozwalał zapomnieć o odrobinie ostrożności.
—
Hoseok będzie tu za dziesięć sekund. Ruszyć dupy – powiedział menadżer do
obsługi, która w popłochu opuściła namiot i czekała przy ogrodzeniu nieopodal pit line’u. – A ty się skup, Jung, a nie
ciesz jak dziecko, które dostało lizaka – powiedział do mikrofonu, znajdującego
się nieopodal ust Jina, spoglądając na obraz z satelity.
— Tak jest! –
zakrzyknął radośnie kierowca. – Witaj,
pit line’ie!
—
Idiota – mruknął chłopak, po czym opuścił namiot. Zatrzymał się tuż za barierką
i spoglądał zimno na siedzącego za kierownicą chłopaka, który wesoło gawędził z
technicznymi z zespołu, a kiedy spostrzegł wpatrzone w siebie ciemne oczy
menadżera, uniósł lewy kciuk, po czym, otrzymując pozwolenie od nawigatora,
ruszył z piskiem opon, wzburzając w powietrze tumany kurzu. Niecałe siedem
sekund, a ten głupek wypluł z siebie kilkanaście zdań, co było lepszym
wyczynem, niż czas osiągnięty przez zespół DKR na zmianie opon. Tae pomachał
dłonią przed nosem, chcąc przepędzić niechciane pyłki i czym prędzej schował
się w namiocie. Nie miał zamiaru odprowadzać tego idioty wzrokiem. W ogóle nie
lubił na niego patrzeć, rozmawiać z nim, czy przebywać, jednak pozycja
menadżera tego „utalentowanego młodego
chłopaka”, zmuszała go do częstej interakcji ze starszym. Lubił swoją
pracę, mimo że przy Jungu tracił chęć wstawiania co dzień rano z łóżka. To się
nie zmieniło nawet wtedy, gdy lepiej go poznał, co dla szatyna oznaczało, że
wie, kiedy się urodził, jak nazywają się jego rodzice i rodzeństwo, gdzie
chodził do szkoły i gdzie mieszka. Nic więcej nie potrzebował, a i to był
szczyt jego możliwości w interakcjach z innymi. Już dawno przestał patrzeć na
ludzi przychylnie, większość nie zasługiwała na jego uwagę, czy dobre słowo,
które to rozdawał bardzo oszczędnie. Kiedyś był inny, ale pewne wydarzenia
sprawiły, że jego serce stało się skute lodem, a radosne usposobienie
podopiecznego wkurwiało go jak śnieg w lecie, czy brak latte z karmelem w
ulubionej kawiarni, toteż ograniczał ich kontakty do niezbędnego minimum.
Często ignorował telefony kierowcy, ustalając wszystkie szczegóły z Kim Namjoonem,
szefem zespołu, właścicielem samochodów i kurka z pieniędzmi, których nie
stronił swoim pracownikom. Chyba tylko wysoka pensja trzymała Tae w Dope Korean Racing. W przeciwnym razie
już dawno spakowałby walizki, które naszykował na łóżku po tym, jak dwanaście miesięcy wcześniej poznał wschodzącą gwiazdę, Jung Hoseoka.
Kiedy
ponownie znalazł się w namiocie, usłyszał ostatnie wskazówki Seokjina, a z
głośnika popłynął pewny siebie głos bruneta.
—
Skup się, Jung. Masz to wygrać – przerwał wesołą paplaninę menadżer, jedną dłonią poprawiając
bandanę, która zsunęła się z jego lewego ucha, a palcami drugiej trzymając
mikrofon nawigatora. Opaska była jedyną częścią służbowego ubioru, którą lubił.
Niby czarna zwykła bandana, opatrzona logiem złożonym z dwóch poziomo
ustawionych prostokątów, które wyglądały jak otwierające się do wewnątrz drzwi,
jednak w jakiś sposób zdobyła jego serce. Nie było tajemnicą, że uwielbiał
bandany, jednak za każdym razem, gdy z ust Junga słyszał „Bandaniarz”, miał chęć wyrzucić swoją pokaźną kolekcję, która
zajmowała jedną z szuflad komody w jego willi nieopodal centrum miasta. Zawsze
w takich chwilach brał głębszy oddech i nazywał kierowcę idiotą, ewentualnie
używał innego, obraźliwego epitetu, który wywoływał u chłopaka jedynie szeroki
uśmiech.
—
Spokojna twoja rozczochrana, Bandaniarzu
– rzekł wesoło Hoseok, po czym uśmiechnął się pod nosem, patrząc na pustą
trasę przed sobą. Spojrzał też we wsteczne lusterko, jednak w jego polu
widzenia nie dało się zauważyć pozostałych kierowców. – Wyprzedzam ich o dobre pół minuty. Nie wiem, co musiałoby się stać,
żebym przegrał – dodał, pewny siebie, a w Tae się zagotowało. I już nie
chodziło o „urocze” przezwisko. Ego tego popaprańca było nie do zniesienia!
—
Poczekaj, aż ktoś spuści krowę z łańcucha, kretynie – odparł szatyn z krzywym uśmiechem.
– Gazu – dodał i podsunął gąbczasty przedmiot do warg Seokjina, który
przysłuchiwał się wymianie zdań dwóch mężczyzn ze zmarszczonymi brwiami.
Młodszy Kim wyprostował się i ponownie zajął oczy obrazem z satelity. Mimo sporej
odległości między Jungiem a jego przeciwnikami, szatyn odczuwał swego rodzaju
zdenerwowanie, objawiające się wielką gulą w żołądku i co rusz zagryzaną dolną
wargą. Zacisnął palce na ramionach, wcześniej rozpinając charakterystyczny
czarno-czerwony kombinezon DKR z logiem znajdującym się w miejscu bijącego pod
skórą serca, identycznym jak na bandanie, po czym na dłużej chwycił miedzy zęby
dolną wargę.
—
Jin, Słońce, kieruj mną – z głośnika
popłynęła prośba kierowcy.
—
Za pięć metrów ostry zakręt w prawo, a trzy metry za nim, meta. Nie spieprz
tego, Hobi – dodał nawigator.
—
Przecież mnie znasz, Jinuś – odrzekł
kierowca, po czym wyszczerzył się.
Czuł
się wspaniale! Kochał to uczucie! Toteż ciężko było mu zrozumieć wiecznie
naburmuszonego Złośnika-Marudę, jak zwykł nazywać swojego menadżera, kiedy akurat Bandaniarz był niewystarczający. Jeśli nie
lubił tej roboty, to po co w niej tkwił? Nie wierzył, że słowa Kima o tym, że
nienawidzi jego, najlepszego kierowcy teamu, są prawdą. Raczej wymówką, żeby
zawsze opuszczać zakładowe imprezy, czy spotkania ze współpracownikami, albo
nie odbierać telefonów, kiedy Jung chciał pogadać. O czym? Najlepiej o pogodzie,
wszak to neutralny temat, jednak Tae lekceważył wyciąganą w jego stronę dłoń, a
Hoseok się nie poddawał, wierząc, że kiedyś przebije się przez ten mur.
—
Trzy sekundy i meta – rzekł Jin, wybudzając kierowcę z transu.
—
Jesteś dziś moja, baby – szepnął
brunet, po czym przeciął linię mety, a jego pojawienie się wzbudziło szał na
trybunach. Kiedy tylko zatrzymał się w bezpiecznej strefie, po epickim i
wyczekiwanym przez kibiców bączku, obległ go tłum fotoreporterów, a chłopaki z
zespołu siłą wyciągnęli go z kokpitu i zaczęli podrzucać. W ruch poszedł
szampan, którym oblał go sam Namjoon, a stojący obok szefa Seokjin, uśmiechał
się szeroko i radośnie, jego twarz ponownie nabrała kolorów, zniknął z niej pot,
a rozpięty kombinezon ukazał skrawek jasnej skóry jego klatki piersiowej,
odzianej w błękitną koszulkę na szerokich ramiączkach. Stojący za tym całym
tłumem Tae, patrzył na szalejących współpracowników jak na pacjentów szpitala
psychiatrycznego i krzywił się z niesmakiem, a kiedy jeden z paparazzi
zaskoczył go lampą błyskową, zacisnął powieki i obrócił głowę. Za jednym
kolesiem z aparatem przyszli kolejni, zaczęli zadawać pytania, na które żądali
odpowiedzi, toteż Kim przybrał na twarz firmowy uśmiech i raczył uszy słuchaczy
tym, co chcieli usłyszeć. Zastygł na chwilę, kiedy mokry i klejący się Hoseok
objął go za szyję ramieniem i przygarnął do siebie, po czym zamknął w niedźwiedzim
uścisku. Widząc dalszy błysk fleszy, zreflektował się i poklepał plecy
chłopaka, po czym szybko wysunął z jego objęć, mówiąc, że powinien iść do
strefy medalowej. Radosny brunet chwycił go za lewy nadgarstek, po czym – mimo
głośnych protestów szatyna – pociągnął za sobą, a tłum rozstępował się,
skandując imię kierowcy i klaszcząc synchronicznie. Tae mimowolnie spoglądał na
szerokie plecy zwycięzcy, odziane w obklejony reklamami kombinezon i
zastanawiał się, jak ktoś o tak idealnych warunkach do uprawiania siatkówki,
zawodowo siedzi za kierownicą. Jego myśli przerwało ponownie owinięte wokół
szyi ramię Hoseoka, a kiedy razem wstąpili na najwyższe podium, w uszy szatyna
uderzył hałas o takim natężeniu, że aż zapomniał jak się oddycha. Mimowolnie położył
dłoń na talii kierowcy, bojąc się upadku od nadmiaru wrażeń. Nawet klejący się
od szampana kombinezon przestał mu przeszkadzać, a kiedy w jego wolnej dłoni
znalazł się wielki bukiet kwiatów, spojrzał z zaskoczeniem w roześmiane oczy
obserwującego go bruneta.
—
To dla ciebie, Bandaniarzu – szepnął mu do ucha, owiewając je ciepłym oddechem.
Tae ostatkiem sił powstrzymał cisnący mu się na usta grymas i powiedział:
—
Zbytek łaski. I tak wylądują w koszu – po czym, kiedy zobaczył zawód w oczach
starszego, uśmiechnął się krzywo i czym prędzej opuścił podium, a bukiet
wręczył jakiejś rumieniącej się na jego widok dziewczynie. Najpierw zamarła, po
czym zaczęła drzeć jak opętana i patrzyła na przystojnego menadżera, który już
odwrócił się do niej plecami. Na jej twarzy odbił się zawód, toteż zanurzyła nos
w delikatnych płatkach i przytuliła je bardziej do siebie.
Tymczasem
Taehyung skierował się do strefy z natryskami, dzierżąc w dłoniach ręcznik i
ciuchy na zmianę. Jako że na dzisiejszy event przyjechał motocyklem, musiał się
umyć i przebrać, a następnie nałożyć zbroję i kask. Z reguły, jako środka
transportu używał roweru, żeby – jak to podkreślał wielokrotnie – wyrównać
bilans między dbaniem o środowisko a zbyt dużym zużyciem paliwa przez Hoseoka,
co miało ogromny wpływ na rozwój efektu cieplarnianego. Jakby jeden Hobi był
wszystkiemu winny… Kim był na tyle inteligentny, że widział sporo luk w swoim
rozumowaniu, jednak szeroki uśmiech na ustach kierowcy sprawiał, że musiał być
złośliwy w każdej sekundzie przebywania z nim w jednym pomieszczeniu.
Wszedł
do kabiny i załączył natrysk, a ciepła woda zmoczyła jego włosy i ciało. Namydlił
się dokładnie, potraktował włosy szamponem, a następnie spłukał pianę. Pięć
minut później sięgnął po ręcznik i osuszył skórę, aby kolejno nałożyć bieliznę
i opuścić kabinę. Jakie było jego zdziwienie, kiedy niemal wpadł na praktycznie
nagiego kierowcę, który uśmiechał się jak na idiotę przystało.
—
Szukałem cię – powiedział brunet, zarzucając na lewe ramię błękitny ręcznik.
Tae uniósł prawą brew, po czym minął kierowcę bez słowa i zaczął się ubierać.
Przeczesał włosy, pozwalając im powoli schnąć.
—
W tym stroju? – rzekł w końcu. – A to ciekawe! Czego Pan Gołodupiec chce ode
mnie? – zapytał z ironią, nakładając na uszy białą bandanę od Gucci’ego i nie
zaszczycając Hobiego ani jednym spojrzeniem. Drgnął, kiedy kierowca stanął tuż
za nim, a w lustrze odbiła się jego poważna twarz.
—
Dzisiaj się nie wywiniesz, Złośniku. Idziemy na imprezę – powiedział brunet i
klepnął Taehyunga w nagi pośladek, na co ten podskoczył i w momencie odwinął
się starszemu, uderzając pięścią w jego lewy policzek.
—
Łapy przy sobie, Jung – powiedział mrocznym głosem i patrzył na siedzącego na
podłodze Hoseoka, którego siła uderzenia powaliła na jasne płytki. – I nigdzie
nie idę. Na dzisiaj dość mam twojej gęby – dodał, po czym sięgnął po skarpetki
i spodnie oraz T-shirt, a następnie zaczął ubierać zbroję i wysokie motocyklowe
buty. Tak odziany, chwycił z parapetu kask, a torbę przerzucił przez ramię i
opuścił łazienkę. Mokrymi włosami przestał się przejmować, kiedy kierowca
ośmielił się go dotknąć. – Nara – powiedział, mijając próg, po czym
zademonstrował, wciąż siedzącemu na płytkach kierowcy, środkowy palec odziany w
czarną rękawiczkę i opuścił pomieszczenie trzaskając drzwiami.
Kiedy
zapuścił silnik, spojrzenia członków zespołu skupiły się na nim. W oczach
Namjoona czytał pytanie, dlatego pokręcił głową i założył na głowę kask, po
czym jego oczy zniknęły za przyciemnianymi goglami. Przerzucił swoją długą nogę
na drugą stronę pojazdu, a następnie usiadł na skórzanym obiciu i ruszył, uprzednio
machając do współpracowników na pożegnanie. Wzbił w powietrze tumany kurzu, a
odprowadzające go spojrzenia wyrażały autentyczny smutek. Aspołeczność Tae już
dawno przestała być obiektem kpin i żartów, stała się problemem, z którym
członkowie zespołu na czele z szefem, pragnęli się uporać. Ale bez
zaangażowania samego zainteresowanego, ich wysiłki nie mogły przynieść efektu.
Myśleli, że chociaż ich Słońce dotrze do tego Mruka, jednak, mimo niezachwianej
wiary i wielu chęci, nawet Hoseok nie mógł przebić tej skorupy. Jednak nie
poddawał się, co wzbudzało podziw we wszystkich z DKR.
Kiedy
brunet usłyszał warkot silnika, zaklął szpetnie, po czym wszedł pod natrysk.
Traktował swoje ciało szorstkimi ruchami, a kiedy skończył się myć, stał
jeszcze długo pod natryskiem, myśląc. Chciał dotrzeć do Złośnika. Chciał zostać
jego przyjacielem, ale młodszy stale go odpychał. Nie raz, nie dwa, spojrzenie
ciemnych oczu mroziło krew w żyłach kierowcy, studząc jego zapędy, jednak
wracał jak bumerang, bo obiecał coś sobie i współpracownikom. Że się nie podda.
Nigdy. A on zawsze dotrzymywał słowa. Z tą myślą, opuścił kabinę, a na jego
usta wypłynął szeroki uśmiech. Musi mu się udać. Po prostu musi.
♥ ♥ ♥ |
No, i
jakie wrażenia? Mam nadzieję, że pomysł przypadł Wam do gustu i nie popełniłam
żadnego rażącego błędu. Nie wiem tego, gdyż wstawiam bez sprawdzania, bo pora
późna, a mój organizm domaga się snu. Na koniec zostaje mi życzyć Wam wspaniałych,
rodzinnych świąt, pełnych ciepła, uśmiechu, śpiewania kolęd, dobrego jedzenia i
cudownej atmosfery, przyprószonej optymalną ilością białego puchu. Ściskam,
całuję i do siego roku, Kochani!
Wasza R♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz